Taksówka terapeutyczna
Michał wpatrywał się w ekran telefonu, czekając na kolejny kurs. Był późny listopadowy wieczór, zimny i wilgotny, a Lublin otulała mgła, rozmywając światła latarni i samochodów. Zmęczenie powoli wkradało się w jego ciało, ale potrzebował jeszcze kilku kursów, by dzień miał sens – finansowy i emocjonalny. W życiu Michała wszystko było przeliczone na godziny za kółkiem. Każdy przejazd to kolejna cegiełka do miesięcznego wynajmu mieszkania, do spłaty kredytu, do jakiegokolwiek planu na przyszłość, którego właściwie nie miał.
Telefon zawibrował. Nowy kurs. Dystans: 2,3 km. Pasażer: „Agata”. Punkt odbioru: szpital wojewódzki.
Ruszył, czując lekkie napięcie – nie lubił odbierać pasażerów ze szpitali. Ludzie wsiadali w różnym stanie – zapłakani, zmęczeni, rozbici. Czasem w ciszy, czasem potrzebując wyrzucić z siebie słowa, których nikt inny nie chciał słuchać. Był dla nich jak taksówka terapeutyczna, choć sam miał w sobie tyle niewypowiedzianego bólu, że gdyby zaczął mówić, pewnie nigdy by nie skończył.
Zatrzymał się pod wejściem. Po chwili dostrzegł drobną sylwetkę kobiety, wychodzącą z budynku. Była szczupła, owinięta w ciemny płaszcz, z torbą na ramieniu i wielkim zmęczeniem na twarzy. Wsiadła szybko, jakby uciekała przed chłodem.
— Dobry wieczór. Na Sławinkowską? – spytał cicho.
— Tak… Dziękuję – odpowiedziała, zapinając pas. Jej głos był miękki, zmęczony, ale ciepły.

Ruszyli. W aucie panowała cisza, przerywana tylko cichym dźwiękiem kierunkowskazów i szumem nawiewu. Michał kątem oka zerknął na nią w lusterku. Patrzyła przez okno, zaciskając dłonie na torbie. Widział taki wyraz twarzy setki razy. Smutek, który nie szukał rozmowy, ale jednocześnie krzyczał w ciszy.
— Ciężki dzień? – zapytał cicho, nie wiedząc, dlaczego właściwie to zrobił.
Agata odwróciła się lekko w jego stronę, jakby nie spodziewała się pytania. Wzięła głęboki oddech.
— Tak… Mój tata jest na onkologii. Dziś powiedzieli, że zostało mu może kilka tygodni.
Michał nie odpowiedział od razu. Nie było dobrych słów na coś takiego. Czasem ludzie oczekiwali pustych pocieszeń, ale częściej chcieli po prostu, żeby ktoś ich wysłuchał.
— Przykro mi – powiedział w końcu.
— Dzięki… Ale wiesz co? – odwróciła głowę w jego stronę. – Chyba bardziej przeraża mnie to, że za kilka tygodni będę musiała żyć dalej. Normalnie. Jakby nic się nie stało.
Znał to uczucie. Ta pustka, kiedy świat oczekuje, że się pozbierasz, a ty nawet nie wiesz, jak zacząć. Znał to, odkąd rok temu stracił żonę i córkę w wypadku. Został mu tylko ten samochód i drogi, które nigdy się nie kończyły.
— Nie musisz od razu – odpowiedział. – Nikt nie mówi, że to ma być łatwe.
Jej oczy spotkały się z jego w lusterku. W tej sekundzie wydarzyło się coś niewidzialnego, coś, czego żadne z nich nie umiało nazwać. Może tylko ta krótka chwila porozumienia między dwojgiem ludzi, którzy za bardzo rozumieli ból.
Gdy dojechali na miejsce, zatrzymał się i obrócił lekko na siedzeniu.
— Jeśli będziesz kiedyś potrzebować przejazdu… albo po prostu kogoś do posiedzenia w ciszy, to jeżdżę głównie wieczorami – powiedział podając wizytówkę, nie bardzo wiedząc, czemu to robi.
Agata uśmiechnęła się lekko. Delikatnie, ledwo zauważalnie, ale jednak.
— Dziękuję, Michał. Może kiedyś skorzystam.
Wysiadła i zniknęła w mroku klatki schodowej. Michał został jeszcze chwilę, patrząc w przestrzeń. Nie mógł jej pomóc. Nie mógł zmienić tego, co ją czekało. Ale może choć przez chwilę nie czuła się tak samotna.
Westchnął i spojrzał na telefon. Kolejny kurs. Kolejne życie na kilka minut.
Ruszył dalej w mrok lublińskiej nocy.