Nocny kurs labiryntem donikąd

Było coś metafizycznego w nocy, gdy ulice wylewały swoje cienie na asfalt, a deszcz ślizgał się po dachach samochodów. Mateusz wiedział o tym podświadomie, choć nigdy nie pozwolił sobie na takie myśli. Noc to tylko czas między dniem a dniem – żaden mistyczny portal. Był kierowcą Bolta, człowiekiem zbudowanym z pragmatyzmu i przekonania, że świat jest prosty jak układ współrzędnych.

A jednak tej nocy, gdy wsiadła do jego samochodu Vanessa, coś się zmieniło.

Siedziała z głową opuszczoną, skulona, jakby próbowała stać się niewidzialna. W świetle kabinowej lampki jej twarz – piękna, choć teraz obolała i poraniona – stała się dla Mateusza czymś więcej niż tylko kolejnym nocnym widokiem. Było w niej coś z obrazów Caravaggia, gdzie światło i cień toczyły swoją odwieczną walkę, próbując rozstrzygnąć, czy bohater jest świętym, czy grzesznikiem.

Ruszył, a po chwili usłyszał ciche pociągnięcie nosem.

— Wszystko w porządku? – zapytał, choć znał odpowiedź.

Cisza. A potem głos, delikatny, ale wyprany z emocji:

— Potrzebuję kawy i coś przeciwbólowego — usłyszał po chwili, a w tych kilku słowach było coś, co sprawiło, że Mateusz poczuł ukłucie w okolicach serca.

Nocny kurs

Nie odpowiedział. Skręcił w stronę całodobowego baru dla kierowców. Wziął dwie kawy, a środki przeciwbólowe miał w schowku – stary nawyk, wynikający z wielu godzin za kierownicą. Wręczył jej kubek, a ich dłonie na ułamek sekundy spotkały się w tym geście, który był jednocześnie banalny i doniosły.

— Dzięki — powiedziała cicho, jakby przepraszając za to, że istnieje.

Usiedli w milczeniu. W tle szumiało radio, z którego sączył się bełkot politycznych analiz i reklamy środków na zgagę. W tym barze zawsze było coś z terminalnej poczekalni – miejsce dla tych, którzy są w drodze, ale nigdy nie docierają na miejsce.

Mateusz przyjrzał się jej uważniej. Twarz miała delikatną, prawie dziewczęcą, ale opuchlizna i ślady po uderzeniach sprawiały, że przypominała kogoś, kto przegrał walkę, w której nigdy nie chciał brać udziału.

— Kto ci to zrobił? Masz dość mocno rozbitą twarz.

Przez chwilę trwała cisza, jakby ważyła, czy warto w ogóle odpowiadać.

— Raz na jakiś czas trafia się klient, którego kręci zadawanie bólu — powiedziała w końcu.

Mateusz nie wiedział, co powiedzieć, więc tylko mruknął pod nosem:

— Klienci… zawsze z nimi problemy. W taksie też, choć na szczęście nie takie.

Spojrzała na niego spod przymrużonych powiek, jakby chciała ocenić, czy jego oburzenie było prawdziwe, czy to tylko pusty frazes.

— Nie rozumiem, czemu tak pracujesz — dodał po chwili.

Vanessa jeszcze mocniej opuściła głowę. Znowu zapadła cisza. Mateusz miał wrażenie, że walczy z niewidzialną barierą, którą dziewczyna wokół siebie postawiła.

— Wiesz — powiedziała w końcu — ciągle mnie ktoś o to pyta i na to pytanie mam tysiąc różnych odpowiedzi.

Zamieszała kawę, choć już dawno zdążyła ostygnąć.

— Ale ty jesteś miły, więc odpowiem ci szczerze.

Uniósł lekko brwi.

— Mój ojciec nie żyje. Po jego śmierci mama dostała depresji, nie pracuje. Szczęście, że chociaż ma siłę zajmować się moim rodzeństwem. Piątka dzieci. Do tego długi. Rodzice mieli kredyt, teraz ciężar utrzymania rodziny spoczywa na mnie. Bardzo ich kocham. Nie mogę ich zostawić bez pomocy.

Mateusz milczał. Zastanawiał się, czy to prawda. Czy w dzisiejszych czasach takie rzeczy wciąż się zdarzają? A może to tylko historia, którą powtarza wszystkim, by wywołać litość?

— Ile masz lat? — zapytał w końcu.

— Dziewiętnaście.

Westchnął cicho.

Dziewiętnaście lat. W tym wieku ludzie powinni się martwić sesją na studiach, nie kredytami odziedziczonymi po rodzicach. Powinni chodzić na pierwsze romantyczne randki, nie jeździć nocami po mieście sprzedając młode ciało. Powinni mieć plany na przyszłość, a nie tysiąc różnych odpowiedzi na pytanie, dlaczego ich życie wygląda tak, a nie inaczej.

Zerknął na nią raz jeszcze. Przyszło mu do głowy, że jej życie przypomina labirynt. Taki, z którego trudno się wydostać, bo każdy wybór prowadzi tylko do kolejnego mrocznego korytarza. Może kiedyś uda jej się znaleźć wyjście. A może nie.

Wypiła ostatni łyk kawy i wstała.

— Dzięki, Mateusz.

Brzmiało to prawie jak pożegnanie.

Wsiedli do auta i ruszyli w dalszą drogę – każde z nich wciąż uwięzione w swoim własnym labiryncie.

Udostępnij ten wpis