Smutna historia Bartka z Ubera
Bartek miał 34 lata, kiedy jego życie zaczęło się rozpadać. Był zwykłym mężczyzną z Krakowa, kochającym mężem Moniki i ojcem dwójki dzieci – siedmioletniego Kacpra i pięcioletniej Zuzi. Jeszcze rok wcześniej wszystko wydawało się być na swoim miejscu. Bartek pracował w magazynie, a Monika dorabiała na kasie w Lidlu. Nie mieli wiele, ale wystarczało na skromne życie. Żyli w wynajmowanym mieszkaniu na obrzeżach miasta, a weekendy spędzali na spacerach nad Wisłą lub w pobliskim parku. Bartek uwielbiał te chwile z rodziną, kiedy mógł zapomnieć o codziennych troskach.
Wszystko zmieniło się, gdy Bartek zaczął odczuwać uporczywe bóle żołądka. Na początku bagatelizował je, tłumacząc sobie, że to stres, niewłaściwa dieta. Zrzucał winę na wieczorne przekąski i kawę, którą pił, by wytrzymać ciężkie zmiany w pracy. Ale ból nie ustępował, a z czasem nasilał się tak bardzo, że nie mógł dłużej ignorować problemu. Żona przekonywała go, żeby poszedł do lekarza, ale on tylko machał ręką, powtarzając: „To nic takiego, przejdzie.”
Diagnoza przyszła niczym wyrok: rak żołądka w zaawansowanym stadium. Lekarze dawali mu szanse na przeżycie, ale pod jednym warunkiem – musiał podjąć natychmiastowe i kosztowne leczenie. Wiadomość zburzyła ich życie. Bartek czuł się zdezorientowany, przerażony i osamotniony. Choroba stała się nie tylko jego osobistym dramatem, ale i ciężarem dla całej rodziny. Z każdym dniem stawało się jasne, że ich skromne oszczędności nie wystarczą na opłacenie leczenia, a Bartek nie był już w stanie pracować na pełen etat. Jego umowa z magazynem została rozwiązana z powodu długotrwałej niezdolności do pracy. Bez zasiłków i z rosnącymi rachunkami zostali praktycznie bez środków do życia.
W desperacji Bartek postanowił spróbować swoich sił jako kierowca Ubera. Wpadli na ten pomysł po rozmowie z sąsiadem, który twierdził, że w aplikacji można zarobić całkiem przyzwoite pieniądze, pracując na własnych zasadach. Zaciągnęli kredyt, by kupić używane auto, które spełniało wymagania aplikacji. To była ryzykowna decyzja, ale nie mieli wyboru. Uber wydawał się być wybawieniem – praca elastyczna, możliwość dostosowania godzin do leczenia i chwil spędzanych z rodziną.
Początkowo rzeczywiście było lepiej. Mimo bieżących kosztów i sporej prowizji Ubera, Bartek cieszył się, że ma środki na podstawowe potrzeby i leki. Zdarzały się tygodnie, gdy wracał do domu zmęczony, ale z uśmiechem, widząc, że z jego zarobków udało się opłacić rachunki i kupić prezenty dla dzieci na urodziny. Każdy dzień pracy był jednak coraz większym wyzwaniem. Spędzał po 12, a czasem nawet 14 godzin za kółkiem, ignorując ból, który nieustannie go dręczył. Jego żołądek zdawał się płonąć, ale Bartek nauczył się zaciskać zęby i po prostu robić swoje. Pasażerowie, którzy wsiedli do jego auta, nie mieli pojęcia, ile wysiłku kosztuje go każdy uśmiech i przywitanie.

Kiedy wracał do domu, siadał na kanapie z dziećmi, próbując ukryć zmęczenie. Kacper opowiadał o szkole, Zuzia pokazywała rysunki, a Monika patrzyła na męża z troską i rozpaczą. Wiedziała, że Bartek się poświęca, ale nie miała siły go przekonywać, by się oszczędzał. – „Musimy przetrwać,” powtarzała, starając się dodać mu otuchy. Czuła jednak, że stąpają po kruchym lodzie.
Czas mijał, a koszty życia rosły. Benzyna drożała, a raty kredytu ciążyły jak kamień. Gdy Uber wprowadził „Prowizję Dynamiczną„, Bartek zaczął zarabiać zaledwie 60% tego, co wypracował, a z tego muiał jeszcze opłacić paliwo i serwis auta. Mimo że jeździł coraz więcej, pieniędzy było coraz mniej. Monika próbowała znaleźć dodatkowe zajęcie, ale jej zmiany w Lidlu były już maksymalnie wyczerpujące. Rodzina zaczęła tonąć w długach, a stan zdrowia Bartka stale się pogarszał. Ból stał się tak intensywny, że czasami musiał zatrzymywać samochód, by zaczerpnąć powietrza i zebrać siły na podjęcie kolejnego kursu. Ale nie poddawał się. W jego umyśle tkwiło przekonanie, że wszystko robi dla dzieci, które nie zasługują na życie w biedzie.
Pewnej mroźnej grudniowej nocy Bartek odebrał grupę pijanych, hałaśliwych pasażerów z klubu. Śpiewali, krzyczeli, a jeden z nich wylał piwo na tapicerkę. Bartek zaciskał zęby, modląc się, by kurs dobiegł końca. Gdy w końcu wysiedli, poczuł się wyjątkowo źle. Ból w żołądku stał się nie do zniesienia, a zawroty głowy sprawiły, że ledwo mógł utrzymać się za kierownicą. Zatrzymał samochód na poboczu i zadzwonił po pomoc. Karetka przyjechała szybko, ale dla Bartka było już za późno. Trafił do szpitala w stanie krytycznym. Monika przyjechała z dziećmi, ale nie zdążyli się pożegnać. Nie odzyskując przytomości po trzech dniach Bartek zmarł.
Jego śmierć była ciosem, z którego Monika długo nie mogła się otrząsnąć. Uber, jak zawsze, pobrał swoją prowizję – nawet od ostatniego kursu Bartka. Na konto rodziny wpłynęły zaledwie ochłapy. Monika została sama z długami, dwojgiem dzieci i wspomnieniem męża, który poświęcił swoje zdrowie, by zapewnić im lepsze życie. Firma nigdy nie odpowiedziała na jej list, w którym opisała historię Bartka. Dla Ubera był tylko numerem w systemie, jednym z tysięcy kierowców.
Na pogrzebie Monika powiedziała cicho: „Bartek zawsze wierzył, że ciężka praca i miłość do rodziny są najważniejsze. Zrobił wszystko, co mógł, ale świat okazał się zbyt okrutny.” Jej słowa zatonęły w ciszy, przerywanej tylko cichym płaczem dzieci. Były tam też inne osoby – kilku kierowców Ubera, którzy znali Bartka z krótkich rozmów na parkingach i w miejscach postoju. Jeden z nich, mężczyzna o imieniu Marek, zebrał wśród znajomych datki na rzecz rodziny. Był to gest solidarności, który wzruszył Monikę do łez.
I tak zakończyło się życie człowieka, który mimo bólu i przeciwności losu walczył do końca. Jego historia stała się symbolem tego, jak bezwzględny może być świat, w którym ludzkie życie waży mniej niż procent w tabelkach korporacji. Monika podjęła próbę upamiętnienia męża, zakładając fundację na rzecz kierowców w trudnej sytuacji życiowej. Chciała, by ofiara Bartka nie poszła na marne.